Pozycja Origami / Origami Pose / Hmm?hmm?sana?
Dziś będzie o pokrewieństwie slackline i jogi. Będzie o benefitach fizycznych i mentalnych płynących z uprawiania tych dwóch dyscyplin. O tym, że slacklineyoga to nie przypadkowa fanaberia znudzonych joginów, czyli jej geneza. O samej zaś asanie kilka słów na końcu. Generalnie będziesz zaskoczony.
Ponad miesiąc temu napisałem, że podejmę ten temat za tydzień… Cóż, przyjmijmy więc, że był to bardzo długi tydzień. Choć temat jest jak rzeka szeroki, postaram się w miarę zwięźle do brzegu powiosłować. Co może zostać okupione utratą niektórych pejzaży, jak to bywa podczas drogi na skróty.
Co to jest slacklinejoga?
Czym więc jest ta joga wykonywany na taśmie? Ano niczym innym jak dołożeniem do jogi elementu akrobatyki. Czy jest to dla jogi coś nowego? W moim przekonaniu nie bardzo. Abstrahując od tego, że niektóre asany mają w sobie coś z akrobacji, to na przełomie mileniów pojawiła się bardzo teraz popularna joga akrobatyczna, wykonywana w parach – acroyoga. Tuż po niej, bo w 2006 roku, amerykańscy instruktorzy jogi zafascynowani slackline zaczęli uczyć slacklineyogi. Tyle z historii.
Istotne pytanie, które się teraz nasuwa, to dlaczego joginów zafascynował akurat slackline?
Dlaczego joginów zainteresował slackline?
Żeby spróbować tu odpowiedzieć, muszę wybrać skrót do ogólnej teorii celu jogi. Nie mniej może nikogo bardzo nie urażę, jeżeli powiem, że jest to praktyka takiego połączenia oddechu, ciała i umysłu, której wynikiem ma być osiągnięcie jedności z samym sobą i ze wszechświatem (Naturą, Bogiem, Najwyższą Świadomością etc. – jakkolwiek będziemy To nazywać). Cel to oczywiście górnolotny i zdaję sobie sprawę, że części uprawiających jogę mogą przyświecać cele bardziej codziennością przesiąknięte: zgrabna sylwetka, uelastycznienie ciała, czy utrzymanie formy. Nieważne.
Skąd więc ten slackline u joginów? Otóż stan umysłu, który pozwolę sobie określić jako bezwzględny spokój wewnętrzny, nie jest zarezerwowany tylko dla jogi czy medytacji. Jedność oddechu, ciała i emocji to też podstawa utrzymania równowagi na taśmie. Powiem więcej, slackline jest najlepszym weryfikatorem aktualnego stanu psychofizycznego. Każda bowiem nieopanowana emocja, płytki i nierównomierny oddech powodują mniejsze lub większe spięcia mięśni, które bezpośrednio przekładają się na taśmę, powodując jej drżenie.
Stan spokoju na taśmie
Oczywiście, poruszanie się po rozdygotanej taśmie też jest możliwe. Wymaga jednak sporych umiejętności, dużego wysiłku i nie daje satysfakcji. Osiągnięcie zaś stanu spokoju i jedności sprawia, że wszystko dzieje się łatwiej, płynniej i bezwysiłkowo. To właśnie jest jeden z podstawowych, a zarazem przepięknych aspektów slackline, który odróżnia go od innych dyscyplin. Można ten stan osiągnąć już pierwszego dnia, prawie bez jakichkolwiek slacklinowych umiejętności. Nie mówię, że jest to łatwe i za każdym razem dostępne.
A teraz wyobraź sobie siebie. Idziesz po tej taśmie. Idziesz lepiej, gorzej, albo tylko na niej stoisz jak sparaliżowany. Wszystko nagle się w Tobie trzęsie. A taki się wydawałeś sobie spokojny, stojąc na ziemi… Taśma nieregularnie drży, jakby się chciała Ciebie pozbyć. Mięśnie masz coraz bardziej zmęczone. Spadasz kolejny raz. Frustracja narasta. Pojawiają się kolejne krople potu, ale Ty pracujesz z tym oddechem wytrwale. Pracujesz nad sobą, bo wiesz, że gdzieś tam, za kilka kroków, za kilka chwil, wszystko może się zmienić. I w pewnym momencie następuje ten stan odpuszczenia. Jak za pociągnięciem niewidzialnej różdżki przechodzisz na drugą stronę lustra. Tu jest spokój. Tu wszystko jest jednym. I to bycie w jedności, kiedy płyniesz po taśmie, a ona nie drgnie nawet o milimetr, jak gdyby była częścią Ciebie, jest w praktyce slackline najbardziej uzależniające. Taki właśnie slackline zafascynował joginów.
A teraz wyobraź sobie…
A teraz wyobraź sobie, że siedzisz na taśmie. Pod Tobą ziemia majaczy w oddali, jakieś 300 m w dole. Przed Tobą bezkres przestrzeni. A Ty podnosisz się swobodnie i chłonąc pełną piersią ‘tu i teraz’, w spokoju i z wdzięcznością pewnie kroczysz w pustkę… No i powiedz mi, Ty slackliner jesteś, jogin, czy mistrz zen?
Aaaa..! Znowu popłynąłem albo nawet odpłynąłem. A to dopiero by była chyba połowa przeprawy… Jest w tym jakaś prawda, że wstęp powinno się pisać na końcu, bo wtedy masz pełną świadomość tego, co udało Ci się zawrzeć w treści. Wybacz mi więc ten wstęp (nie chce mi się go już zmieniać), ale o korzyściach psychofizycznych płynących z uprawiania slackline i jogi, a w zasadzie o ich zestawieniu ze sobą, napiszę za tydzień. Słowo. Obiecuję. Nie zapomnę. Dziś jeszcze ta slackasanka widoczna na fotce.
Asana origami
Szczerze mówiąc, nie pamiętam, żebym spotkał taką lub podobną asanę w naziemnej jodze. Daj znać proszę, czy coś mi nie umknęło, czy jest jednak taka jogowa pozycja?
Slacklinejogini nazywają ją ‘origami’, z tą różnicą, że zamiast książki, ręce złożone są jak do modlitwy. Ja poznałem ją dawno temu na slackline, jako jeden z tzw. tricków statycznych. Tu mała autopromocja w ramach naszej rozgłośni. W piątki Auri prowadzi autorską audycję poświęconą właśnie trickom statycznym. Są fajne rysunki, fotki i treści – zachęcam.
Wracając do asany, to poziom trudności jej wykonania określiłbym jako średni. Zaczynasz stojąc bokiem na taśmie (w tzw. ekspozycji), po uprzednim skrzyżowaniu nóg. Wejście w asanę, dzięki skrzyżowanym nogom, odbywa się topornie i powoli. Schodząc (obniżając środek ciężkości), ręce trzymasz z przodu, przed sobą, dla utrzymania równowagi. Na koniec, jak już pewnie utrzymujesz balans, łączysz dłonie.
Pozycja jest na maxa niewygodna. Cały ciężar trzymasz na zewnętrznych krawędziach stóp, a w zasadzie na odcinkach tych krawędzi dotykających taśmy. Jest to więc prawie punktowe wrzynanie się taśmy w stopy. Dodatkowo ułożenie nóg, połączone z ruchem slackline, mocno obciąża stawy kolanowe. Zasadniczo nie polecam, choć trzeba przyznać, że szczególnie na wyższych taśmach, balans w ‘origami’ wygląda efektownie.
Pamiętam, dalej pamiętam /Mi$