4 sierpnia anno Domini 2024, gdzieś w centralnej Polsce (dokładne miejsce utajniono z przyczyn obiektywnych), Urszula Danielska ustanowiła kobiecy rekord Polski w highline, pokonując taśmę 444 m, zawieszoną na 50 m wysokości.
Spotkaliśmy się z Ulą na naszym domowym spocie (perma home spot), niby zupełnym przypadkiem, gdyby nie wymiana kilku esemesów. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a jego delikatne promienie muskały mi łysinę przez dziury w kapeluszu. Blask od Uli z kolei emanował tak jaskrawy i lśniąco-rozświtlający, że aż sobie przycupnąłem tyłem. Mama wszak zawsze powtarzała, że to nieładnie pławić się w cudzej chwale…
….ale zredagujesz później to nagranie?
No za kogo Ty mnie masz? Zredaguję i podeślę do akceptacji… To mój pierwszy wywiad w życiu, więc bez stresu.
Michał Foryst: Ula, przede wszystkim jeszcze raz serdecznie gratulacje wspaniałego osiągnięcia!
Urszula Danielska: Dziękuję bardzo!
M: W niedzielę pobiłaś rekord Polski w highline o 281 m, jak to obliczyłem, a w zasadzie mój kalkulator, czyli prawie trzykrotnie. Jakie to uczucie?
U: Nie wiem, nie szłam po rekord…
Na pewno jest to super przyjemne uczucie, zwłaszcza że jest tak dużo ludzi, z którymi mogę to przeżywać i cieszyć się tym rekordem. Sporo ludzi też mi gratuluje i to jest bardzo miłe. Super jest, że to są ludzie, z którymi bardzo lubię spędzać czas, więc raczej kwestia wspaniałej społeczności wspierającej i kibicującej jest tutaj tym, co mnie najbardziej cieszy.
M: Powiedz, czy przygotowywałaś się specjalnie wcześniej do pobicia tego rekordu?
U: Do pobicia samego rekordu nie. Jednak często chodzę po taśmie i to chyba taka wypadkowa tego w końcu przyszła. Po prostu dużo starań przykładam do różnych aktywności na highline.
M: A ile trwało Twoje rekordowe przejście?
U: To jest bardzo dobre pytanie. Niestety nie miałam zmierzonego czasu, ale około pół godziny najprawdopodobniej. Jak startowałam, to mniej więcej zaczęły bić dzwony w kościele i prawdopodobnie była to godzina 18:00. A z tego, co mi się udało dowiedzieć, to zakończenie było około 18:32.
M: Chodziłaś już wcześniej po tak długich taśmach?
U: Tak żeby krosować (przechodzić całą taśmę z upadkami), to nie. Tak żeby tylko być na takiej taśmie, to tak. Bo byłam na pięćsetce, byłam na czterysetce, ale nigdy ich nie krosowałam. Najdłuższą, jaką skrosowałam to 380 m.
M: A powiedz mi jakie myśli miałaś w głowie, wchodząc na tę rekordową taśmę?
U: Wchodząc na taśmę zawsze mam w głowie, że nigdy nie wiem, co mi taśma dziś przyniesie. Czasami są taśmy, po których się idzie bardzo lekko, a na niektóre jak wchodzę, to jest dużo walki. Zawsze więc uzależniam to od tego, jak mi danego dnia będzie na tej taśmie. Czy uda mi się z nią zgrać, czy nie? Czyli raczej zawsze wchodząc na taśmę, zastanawiam się, jak to dzisiaj będzie i jak odnajdę się na tej taśmie.
M: A kiedy do ciebie dotarło, że możesz tę taśmę zrobić (przejść całą taśmę, bez upadku)?
U: 100 metrów przed końcem (śmiech) – 100 metrów przed końcem, to już wiedziałam, że w sumie idzie mi się dobrze. Miałam miesiąc wcześniej taką sytuację, kiedy szłam po taśmie 330 m, że przeszłam już mniej więcej 270 m i upadłam. Tam się wtedy rozproszyłam. Pojawiła się w głowie taka myśl, że „o kurcze mogę to przejść” i sama ta myśl mnie wytrąciła z równowagi (śmiech). Teraz więc byłam bogatsza o to doświadczenie i powiedziałam sobie „nie myślę o tym, że ja ją mogę przejść” tylko skupiałam się na każdym kroku, żeby się nie rozproszyć. Skupiałam się na swoim ciele i tam, gdzie mi się pojawiały napięcia, to próbowałam to miejsce rozluźnić, żeby nie wpaść w jakieś schematy w swoim ciele i żeby cały czas iść z taką lekkością. Tudzież próbować iść lekko bez niepotrzebnego spięcia.
M: Okej, czyli co się dzieje wtedy w głowie, jak się idzie po takiej długiej taśmie?
U: Dla mnie jest to rodzaj medytacji, ponieważ szukam właśnie tej lekkości, o którą nie jest łatwo…
M: Chodzi Ci o taki stan „flow” na taśmie?
U: Flow też. Zależy w którym momencie, bo flow to raczej jest, jak już tak wszystko idzie zupełnie płynnie. Ja cały czas chodząc po taśmie jednak poprawiam swoją pozycję, bo gdzieś jakieś miejsca bardzo często mi się napinają. I o ile one się napinają przez 5 minut, no to nie jest to jakimś większym problemem. Jednak jak już tak przez 20 minut jakieś jedno miejsce w ciele cały czas pracuje, jest cały czas napięte, to zaczyna przeszkadzać. Staram się wtedy rozluźnić ten mięsień i albo kieruje tam oddech, albo zatrzymuję się na chwilę i zmieniam pozycję, by napiąć inne miejsce i rozluźnić to, które się za mocno spięło. To taki rodzaj autoskanowania własnego ciała w celu szukania tej lekkości.
M: Starasz się zatem mieć stały wgląd w swoje ciało przy okazji tej medytacji?
U: Dokładnie tak. Ta medytacja sprawia, że odsuwam wszystkie jakieś inne myśli i skupiam się tylko i wyłącznie na swoim ciele, cieszę się jednocześnie tym, gdzie jestem, łącząc się z przestrzenią, w której aktualnie się znajduję.
M: Dobra, to mamy pierwsze koty za płoty i teraz takie bardziej ogólne pytanka. Ile w zasadzie masz tego, co się kobiet o wiek nie pyta?
U: (śmiech) zgadnij?
M: 30
U: 32
M: Od kiedy uprawiasz slackline i jak trafiłaś do tego sportu?
U: Około 5 i pół roku temu pierwszy raz przyszłam na spotkanie Slackline Warszawa, z szarlotką (śmiech). Bardzo dobry schemat, żeby nie przyjść z pustymi rękami…
M: …i zdobyć pierwsze punkty w grupie?
U: Dokładnie (śmiech). To mi się bardzo podobało, bo z drugiej strony to było strasznie dla mnie dziwne, że mam podejść do obcych ludzi i powiedzieć „cześć mam na imię Ula, czy mogę używać waszego sprzętu?” To mi się po prostu nie mieściło w głowie, więc ciasto bardzo dobrze przełamało ten moment… A na slacka trafiłam niecały rok wcześniej, zanim przyszłam na pierwsze spotkanie. To było to na imprezie, gdzie była rozwieszona około 3-metrowa taśma slacklinowa. No i nie wiadomo dlaczego jakoś pochłonęła mnie i zamiast być na imprezie to stwierdziłam, że ja muszę ją przejść.
I nie odpuściłam, póki jej nie przeszłam. Jak już ją przeszłam, to wróciłam na imprezę (śmiech). I potem przez parę miesięcy szukałam możliwości, jak mogę zacząć trenować slackline, bo nie była mi znana ta aktywność…
M: ….i na pewno nazywałaś wtedy taśmę „liną”…
U: Nie. Już wcześniej ktoś mi powiedział, że to się nazywa slackline. Ja od dzieciaka uwielbiałam chodzić i utrzymywać równowagę na ściętych drzewach w lesie i zawsze musiałam je przejść od początku do końca. Na tej imprezie chyba zadziałał ten sam schemat, że ja muszę to przejść (śmiech).
M: Czyli w zasadzie to trochę tak, że slakline uprawiałaś od dziecka, na bardzo bardzo napiętych belkach?
U: (śmiech)
M: A powiedz, co najbardziej lubisz w slackline?
U: Co najbardziej lubię? Jest tyle tych rzeczy, że nie wiem co najbardziej. Jest ich co najmniej kilka.
Na pewno jest super społeczność. Przechodziłam przez inne różne sporty i żadna ze społeczności nie była taka lekka, przyjazna i bezproblemowa. Więc na pewno społeczność to jest raz. A w samej aktywności to to połączenie, że będąc na taśmie, muszę połączyć swoją głowę ze swoim ciałem.
Niby jest to w każdym sporcie, ale na przykład biec można szybciej lub wolniej i nie wymaga to aż takiej ilości skupienia jak przejście się po slackline. To jest ten bardzo specyficzny rodzaj koncentracji na tej taśmie. Do tego też trzeba być sprawnym fizycznie, więc to co lubię to ta synergia wynikająca z połączenia pracy psychicznej i fizycznej. Jednocześnie na slackline angażujemy te mięśnie, które ciężko jest sobie wyćwiczyć w innych dyscyplinach…
M: …o mięśnie głębokie Ci chodzi, posturalne?
U: Tak. Plus właśnie to, że jak się rozproszysz, to może ci po prostu to nie wyjść, więc jest potrzebny bardzo specyficzny stan skupienia w głowie. I tak jak są niektóre sporty, gdzie mając zły dzień, można po prostu iść i się wyżyć. Nie wiem, na piłce jakiejś, na rakietce grając w coś. No to tutaj na taśmie, przynajmniej ja tak mam, że jeśli coś mi w głowie siedzi, to ja muszę to najpierw wyrzucić i dopiero potem mogę chodzić po taśmie. Inaczej taśma mi tego nie wybaczy, jak będę chciała to z nią pokonać wspólnie (śmiech).
M: A jak sobie radzisz z wysokością i przestrzenią? Czy czujesz stres wchodząc na highline?
U: W tym momencie czuję niesamowitą ekscytację i radość (śmiech)… ale był długi okres czasu, chyba rok lub więcej, że mnie to paraliżowało. Byłam bardzo zestresowana, nawet jeszcze jak nie byłam na taśmie, tylko samą myślą o tym, że mam na niej być. Byłam strasznie spięta i wymęczona samym stresem, jaki temu towarzyszył. Teraz bardzo się cieszę, że udało mi się to oswoić… Zawsze mam respekt do tej przestrzeni, ale teraz mnie to kręci. Teraz mi się to po prostu podoba. Im bardziej szeroka i otwarta przestrzeń, tym lepiej! Zawsze jest jakaś taka adrenalinka, ale w tym momencie jest ona motywująca i nakręcająca, gdzie na samym początku to był to, krótko mówiąc, paraliż.
M: Przerobiłaś zatem obezwładniający strach na koło napędowe?
U: Tak, tak, dokładnie!
M: To powiedz teraz, jaką odmianę slackline preferujesz najbardziej i na czym ona polega?
U: Teraz najczęściej jestem na taśmie freestyle’owej… Na czym ona polega? Dobre pytanie (śmiech).Highline freestyle, na czym polega? No nie wiem, na bansowaniu na mega napiętej taśmie i robieniu akrobacji czy też trików. Tu uczysz się slackline praktycznie od nowa. Dodatkowo taśma freestylowa jest dla mnie łatwo dostępna… Bardzo lubię też chodzić po długich highlinowych taśmach, tylko tu jest problem z rozwieszeniem, takiej np. 300-metrowej taśmy i znalezieniem odpowiedniego spota. Gdyby to było proste, to na pewno więcej czasu spędzałabym na długich taśmach. Na ten moment jestem szczęśliwa, że mamy nasz perma spot, gdzie wisi moja 65-metrowa feestylowa taśma i mogę wpleść treningi w mój zwykły tydzień pracy.
M: Czy masz swojego ulubionego slacklinera/slacklinerkę, kogoś, kto Cię inspiruje?
U: (zaduma) Jest parę osób w Polsce, z którymi trenuję, tak w miarę na co dzień, które zresztą były przy tym biciu rekordu. Im dużo zawdzięczam, bo dużo się od nich nauczyłam i cały czas się uczę. Jest to na przykład Grzesiu Hoffmann i Adam „Cygan” Kamiński. Nie wiem, czy mogę powiedzieć, że mnie inspirują. Nie mniej bardzo się cieszę, że mogę na nich liczyć i myślę, że dobrze nam się razem trenuje.
M: Ile czasu średnio poświęcasz na slacklineline w tygodniu?
U: Średnio? Liczymy sam trening bez dojazdów? (śmiech) Czyli tak uśredniając przez cały rok… to myślę, że powiedzmy dwie godziny tygodniowo… No nie wiem może więcej w sumie… Ćwiczę minimum raz w tygodniu, ale jak są ciepłe miesiące, to jest dużo łatwiej i czasami dwa, czasami trzy razy. Za to w zimowych miesiącach no to czasami się nawet raz w tygodniu może mi się nie udać. A jak są jakieś wyjazdy czy festiwale highline’owe to kilka razy dziennie.
M: Co oprócz slackline jeszcze cię kręci? Są jakieś inne aktywności fizyczne?
U: Joga. Myślę, że gdyby nie joga, to by mi tak dobrze nie szło na slackline. Ona daje mi bardzo dużo w kwestii świadomości mojego ciała. Nauczyła mnie właśnie obserwacji własnego ciała, kontroli nad tym wglądem i świadomego używania mięśni, tudzież ich nieużywania.
M: Teraz kwestie techniczne. Czy chodzisz w słuchawkach po slackline, z muzyką w uszach w sensie i czy odgłosy z zewnątrz cię dekoncentrują?
U: Chodzę bez słuchawek. Zdecydowanie wolę wsłuchiwać się w siebie i nie ulegać temu, jaka jest muzyka, żeby ona mi nie narzucała tempa. Wolę odkrywać właśnie bardziej swoje tempo… Chyba że pode mną jest impreza techno to wtedy tak… (śmiech) Miałam tutaj raz tak, że była tu impreza techno drugi dzień, takie afterparty od rana… To był pierwszy raz, kiedy weszłam w słuchawkach, bo nie byłam w stanie wytrzymać tej muzyki, będąc na taśmie.
Zdecydowanie wolę więc bez muzyki i zdecydowanie w miejscach blisko natury, np. nad wodą mi się bardzo dobrze ćwiczy. Z kolei najmniej się odnajduje na taśmach miejskich, gdzie jest szum i hałas…
M: A taki Urban Highline Festiwal, na przykład, gdzie całe tłumy ludzi są pod taśmami na Trybunale w Lublinie?
U: Wtedy jestem w stanie ich sobie wyciszyć, bo ich nie potrzebuję. To nie jest moje bajka. Kręci mnie cisza, spokój i połączenie z naturą.
M: Chodzisz w butach czy na bosaka?
U: Na bosaka. Chyba że jest minus 5 stopni.
M: Czyli jak jest -4 i jeszcze na bosaka?
U: To zależy (śmiech) Znaczy, zimą chodzę w skarpetkach neoprenowych takich do chyba windsurfingu czy do innych sportów wodnych. A jak jest bardzo zimno, to zakładam jeszcze pod to wełniane skarpetki. Za to, jak jest ciepło, to zdecydowanie bez skarpetek, na bosaka.
M: Jakieś porady dla początkujących slacklinerów albo highlinerów?
U: No to dla kogo właściwie, bo dla każdego co innego i pytanie jakie porady?
M: Mentalne porady, motywacyjne, coś o tym, jak się przełamać najlepiej…
U: Hmmm… zawsze jak komuś daję takie uwagi, to podchodzę bardzo indywidualnie, trochę znając tę osobę. A takie ogólne, to pytanie, dlaczego i po co się to robi? Żeby sobie po prostu każdy odpowiedział, po co to robi i pamiętał, że on chce to robić, a nie że musi… że robi to dla siebie. Na koniec dnia to się właśnie liczy. To ma być przede wszystkim przyjemność, więc jak ktoś nie chce, to highline wcale to nie musi być dla niego. A jak chce to niech działa! (śmiech) Pozdrowienia dla Mariana!!!
M: Dlaczego dla Mariana akurat?
U: Marianowi bardzo kibicuję, żeby chodził po highlinach.
M: A powiedz na zakończenie, jakie masz slackowe plany na przyszłość? Marzenia związane ze slackiem?
U: Marzenia są takie, żebym mogła to kontynuować. Żeby nie stanęło mi nic na przeszkodzie, co mi to zablokuje. Bo już raz tak miałam, ze względu na kontuzję, więc po prostu „bycie na taśmie”, żebym to mogła robić i cieszyć się tym.
M: To jeszcze jakieś plany slakowe na najbliższą przyszłość zdradź…
U: Plany są takie, że za niecałe dwa tygodnie wieszamy rekord Polski – półtora kilometra taśmy! To się odbędzie w dniach 20-25 sierpnia w Krynicy. Nie wiem, czy to opublikujesz do tego czasu (śmiech) więc to są plany polskiej społeczności slacklinowej…
No a moje plany to kontynuować, cieszyć się slackline i może skrosować te 1,5 km.
M: Tego Ci życzę! A na OFCĘ jedziesz?
U: Tak jadę.
M: To tam się widzimy! Tymczasem udanego treningu.
U: Dzięki.
Wow! Nagrało się prawie 25 minut.
Tee… Faktycznie… A jak układałem pytanka, to myślałem, że wyjdzie tak z 6… (#!%&# ile będzie z tym roboty)