Przejdź do treści
Strona główna » Blog » Nigdy nie jest za wcześnie, żeby pomagać

Nigdy nie jest za wcześnie, żeby pomagać

WOŚP wspieram od lat. Kiedyś zwyczajnie, poprzez wrzucanie pieniędzy do puszki. Ostatnie kilka lat nieco bardziej efektownie (efektywnie też) – razem z ekipą Zero Grawitacji organizujemy w Warszawie skoki linowe z wysokości 14 piętra. Cel wiadomy, zebrać jak najwięcej od ludzi, którzy chcą pomóc w oryginalny sposób, a przy tym przyjąć solidną dawkę adrenaliny. Przyjemne z pożytecznym.

Dlaczego?

A dlaczego nie? Jak wielu z nas mam w sobie potrzebę pomagania, robienia dobrych uczynków, ale często nie wiem gdzie i jak to zrealizować. Tu Pan Owsiak i szały sztab Orkiestry dają możliwość zaangażowania się w pomaganie i to nawet bardzo aktywnie. Coroczna akcja „Skok na WOŚP” to spory wysiłek dla wszystkich zaangażowanych, ale na pewno daje poczucie spełnienia dobrego uczynku.

Tyle wystarczy.

Nie muszę wiedzieć co się dzieje z zebranymi pieniędzmi. Od tego są mądrzejsi i lepiej zorganizowani. Czasem widywałem, że kupują taki czy inny sprzęt, do szpitali lub podobnych placówek. Kojarzę, że były akcje dla dzieci, albo i dla seniorów. Zwyczajnie nawet nie pamiętam, w końcu to już tyle lat.

Do sedna.

Przyszedł moment w moim życiu, na który długo czekałem. Ożeniłem się, żona nawet pochodziła ze mną czasem na taśmach, poleżała w hamaku. A potem jakoś tak wyszło, że zrobiliśmy test, pojechaliśmy na badanie i okazało się, że na świat przyjdą nasze dwie córeczki! Zaczęło się wyczekiwanie i odliczanie zwyczajowych 9 miesięcy.

No właśnie, nie 9.

6 miesięcy. Tyle czasu dziewczynki wytrzymały w brzuchu mamy. Po kolejnej kontroli USG, w pewien kwietniowy piątek, zaczął się nowy epizod, pełen zawirowań i wyzwań. Szybka decyzja, wskazana obserwacja, zostanie Pani na weekend. Żeby wam skrócić – 3 dni później na świat przyszły dwie kruszynki. 1080 gram i 1030 gram, 27 tydzień ciąży, 3 miesiące przed terminem.

OPIEKA medyczna.

Narzekaliście kiedyś na to ile czasu trzeba czekać w kolejce do lekarza? Albo jak oschle traktowała Was pani w przychodni? Albo, że ten doktor to bierze grubą kasę właściwie za nic? Spokojnie, ja też, wiele razy. Pamiętam nawet dyskusje, w których otwarcie deklarowałem, że w zupełności wystarczyłyby prywatne firmy medyczne i nie wiadomo po co w ogóle płacimy ciągle jakieś składki. Wciąż nie mogę wyjść z podziwu dla własnej ignorancji i głupoty. Cóż, widocznie takim jak ja potrzeba więcej czasu, żeby trochę zmądrzeć.

89 dni.

Tyle czasu od porodu minęło, zanim dziewczyny zostały wypisane do domu. One były tam: najpierw na Oddziale Intensywnej Terapii Noworodka, później na Oddziale Patologii Noworodka. W szpitalu, na Karowej w Warszawie. Pod opieką wspaniałych osób, które zmieniły moje postrzeganie służby zdrowia.

My byliśmy tu, w domu, kilka kilometrów od nich. Mogliśmy do nich jeździć, na krótko, potem na dłużej. Najpierw co dwa dni, potem nawet codziennie. Gdy nas tam nie było mogliśmy nawet przez godzinkę dziennie zerknąć na nie przez kamerki online. Poznawaliśmy nowe terminy medyczne, próbowaliśmy zrozumieć do czego służą te wszystkie urządzenia, przewody i monitory. Patrzyliśmy jak pierwsze tygodnie życia dziewczynki spędzają w inkubatorach (lub „cieplarkach”, jak je się milej nazywa), a później w otwartych łóżeczkach. Nauczyliśmy się czytać z wyświetlanych wykresów i liczb, które potrafiły wywoływać skrajnie różne emocje. Wiele emocji.

Miało być do sedna.

Ok, przyznaję, ciężko mi to opisać krótko i zdawkowo. Zależy mi, aby jasnym było że to bardzo trudna sytuacja z punktu widzenia rodziców. Że jest wiele nerwów, niewiadomych, wątpliwości. Że często wyczerpują się zapasy energii, optymizmu i logicznego rozumowania. Że bardzo to wszystko jest zależne od innych, tylko nie od nas. A piszę to wszystko by trafić w Twoje serducho.

Serducho.

To było w pierwszych dniach pobytu dziewczyn na OITN. Dziewczyny były na różnych salach, ja siedziałem przy jednej, żona przy drugiej. Oboje widzieliśmy liczne przewody, czujniki i opatrunki poprzyczepiane do córek. Ja w dodatku zobaczyłem coś jeszcze. W mieszance dziecięcych tapet i surowych szpitalnych tabliczek oraz naklejek na aparaturze, mignęło mi coś znajomego, coś czerwonego. Małe, ale widoczne jak nigdy dotąd serduszko, z wpisanym w środek hasłem „wielka orkiestra świątecznej pomocy”. Przyklejone ok 50 cm od inkubatora mojej córki. Zmądrzałem.

Szczęście.

Mieliśmy szczęście. Dużo szczęścia. Jesteśmy teraz kilka miesięcy później i obserwujemy jak dziewczyny dzielnie zaliczają kolejne etapy rozwoju, nadrabiając niewielkie zaległości. Lada moment jedyną pamiątką po ich wcześniejszym starcie będzie tylko grubsza teczka z dokumentacją medyczną i zaleceniami po kolejnych kontrolach. Wiemy natomiast, że samo szczęście to nie wszystko. Nawet świetni ludzie i szczęście to jeszcze nie wszystko. Żeby takie historie miały szczęśliwe zakończenie niezbędny jest odpowiedni sprzęt. Drogi sprzęt. A tego szpitale z własnych środków kupić często nie mogą.

Pomagaj.

Nie mogę napisać więcej, czy bardziej. Nie mogę też oczekiwać, że nagle rzucisz się do działania i będziesz aktywnie brać udział w akcjach WOŚP czy podobnych. Ale mogę Cię zapewnić, że wspierając Orkiestrę niesiesz pomoc, której na pewno ktoś potrzebuje, albo lada moment będzie potrzebował.

Zachęcam Cię do udziału w licytacji pod tym linkiem lub innych, zorganizowanych na rzecz WOŚP.

A jak wygrasz tę aukcję i za rok nie będziesz mieć pomysłu na wsparcie, wystaw ponownie ten sam obraz. Niech sobie tak krąży i zmienia właściciela. Wcześniej tylko zostaw ślad po sobie, podpisując się z tyłu na ramie.

Dziękuję.

Filip Stelmach