„Długo Pani ćwiczy chodzenie po linie?” „Ooo… patrz tam u góry linoskoczek!” „Jaka ładna, żółta lina. Gdzie Pan kupił?” Denerwuje Cię to? A może Twój slackline się spina, kiedy nazywają go liną? Mam dobrą wiadomość. Możliwe, że po przeczytaniu tego artykułu już Cię to nigdy nie rozsierdzi, z równowagi nie wyprowadzi. Równowaga wszak ważną rzeczą jest… Wręcz może nawet przeciwnie. Będziesz się cieszył, że jesteś naturalnym spadkobiercą tak bogatej w piękną historię dyscypliny. Dostrzeżesz, że linoskoczek i lina do chodzenia to tylko ogólne nazwy puzzli, pod którymi na przestrzeni dziejów umieszczano całą masę średnio do siebie pasujących elementów. Zobaczysz, w jak oczywisty sposób wpada do tego pudełka też slackline i staje się nieodzowną częścią tej starej układanki. Staje się szansą na napisanie kolejnych wspaniałych kart do sagi linoskoczków i linoskoczkiń… a w zasadzie już je od jakiegoś czasu dopisuje.
Z drugiej strony, tak się zastanawiając, to lekkiego spinu pośladków mógłby dostać taki linoskoczek. Ten z przysłowiowego zdarzenia prawdziwego. Zawód to wszak elitarny zawsze był, wymagający nie lada talentu, odwagi i pracy. A teraz w linoskoczkowym bagażniku lądują dziesiątki, jak nie setki tysięcy, w większości niewyszkolonych, niedzielnych trawersowaczy taśm. No ale on z kolei z ewolucją nie wygra… Jedźmy zatem z tym naszym rodowodem.
Krótka historia linoskoczka i slacklinera
„Krótka” oznacza, że będę się starał streszczać, bo historia chodzących po linie jest równie długa, jak historia koła. Z kolei historię chodzących po taśmie wszyscy powinniśmy jako tako kojarzyć, ale również esencjonalnie przypomnę.
funambulista i historia chodzenia po linie
Gdzie i kiedy zaczęło się chodzenie po linie? Tu zdania są podzielone. Wszystko wskazuje, że było to jeszcze grubo przed naszą erą. Jedni twierdzą, że chodzenie po linie narodziło się w Chinach. Jednak ciężko stwierdzić nawet teraz, co się w Chinach dzieje. Inni, że w starożytnej Grecji. Na Grecję wskazywałaby popularna, w wielu krajach, nazwa chodzenia po linie: 'funambulism’. Zaczęło się od tego, że dawno dawno tamu używano na chodzących po linie czterech nazw: Oribat – tańczący na linie, Neurobat – rozwieszający linę na dużej wysokości, Schoenobat – spuszczający się po linie i Acrobat – wykonujący na linie akrobacje. Aż tu całkiem niedawno, bo w 260 p.n.e., cenzor Messala likwiduje te rozróżnienia, łącząc je w jednym słowie: Funambulus. Gdzie „funis”, z greckiego, znaczy „lina” a „ambulare” „chodzić”.
Wiemy też na pewno, że linoskoczkowie byli w starożytnym Egipcie, bo ich wizerunki zdobią staroegipskie sarkofagi. Świadczy to między innymi o tym, iż w tamtych czasach mieli oni wysoki status społeczny. Faraonowie wszak nie zwykli rzeźbić sobie byle kogo na trumience.
Funambuliści byli wielbieni zarówno w starożytnej Grecji, jak i w Rzymie. W Grecji razem z członkami Senatu, linoskoczkowie nosili biel. To wskazywało, że byli pod specjalną ochroną Bogów. W Rzymie z kolei Marek Aureliusz nakazał, aby pod chodzących po linach chłopców kłaść materace, a później rozwieszać siatki. Lina zawieszana była wysoko, a linoskoczków opieką otaczał sam cesarz…
Wczesne średniowiecze, targi, jarmarki, kościelne odpusty – linoskoczkowie. Wystawne eventy zamkowe i pałacowe – linoskoczkowie. Historia nie znajduje pustki dla chodzących po linie, choć drobne problemy, w różnych miejscach Europy, trapią funambulistów pomiędzy V a XIII w. Wszystkie kłody pod nogi linoskoczków rzuca kościół katolicki, który w owym czasie stara się, z różnym natężeniem, zakazywać większości rozrywek. Całe artystyczne towarzystwo dostaje wtedy kościelnego bana (zakaz) na występy na jarmarkach, które odbywają się głównie przy „przybytkach Pana”. Problem ten nie dotyczy lin rozwieszanych w krajach niechrześcijańskich, w których boscy przedstawiciele patrzą na sztukę bardziej przychylnym okiem.
Magiczna liny moc
We Francji zwano ich ,,Funambules aeriens” i patronował im m.in. Karol V Mądry („Z Bożej łaski król Francji”). Przechodzili na przykład pomiędzy wieżą katedry Notre- Dame a przęsłem mostu Saint-Michel. „Most pokryty był niebieską taftą [taka tkanina] posypaną złotymi liliami, w której zrobiono szczelinę. I kiedy królowa Izabeu [Izabela z Bawarii 1371-1435] weszła na most, człowiek z Genui wszedł, nałożył koronę na głowę przyszłej królowej i odszedł na linie w zapadającą noc (…)”. Linoskoczkowie byli wtedy wszędzie, w każdym większym mieście i na każdej znaczącej imprezie. W średniowieczu uważano bowiem, że pokaz balansowania na linie jest niezbędny, aby nadać każdemu wydarzeniu publicznemu odpowiednią atmosferę tajemniczości. Lina do chodzenia miała kosmiczną moc.
Podobnie w renesansie, linoskoczka nazywano czasem „nadczłowiekiem”. Jak pisał Girolamo Cardano w 1556 r. w „De Subtilitate”: „Ci, którzy tańczą na linie, którzy nazywają siebie Funambuli, są najodważniejszymi ze wszystkich ludzi. Ujarzmiają prawa natury przy pomocy czarnoksięstwa. Rzeczywiście, taniec na linie ma swoje korzenie w naturalnej magii. Bo sztuka magii zależy od przyczyn naturalnych, a to, co w niej godne podziwu, pochodzi z okultyzmu i czegoś ukrytego poza obrazem widzenia”.
Potem już było tylko gorzej, jeśli chodzi o ograniczenie ilości znaków w tym artykule. Liny do chodzenia wywieszano przy każdej nadarzającej się okazji. Przed przyjazdem ambasadorów, przed obradami senatu, w dni wolne od pracy, w Londynie, w Lizbonie, w San Francisco. Napoleon też maczał palce w tej popularności…
Chodzący po linie w mediach
Dodam więc tylko, że o chodzących po linie sztukmistrzach, pisały największe media w danych czasach, m.in.: św. Aleksander z Aleksandrii (250-326 n.e), Iulius Capitolinus (???-350 n.e.), św. Jan Chryzostom „Złotousty” (350-407 n.e.), Christine de Pisan – pierwsza europejska zawodowa pisarka (1364-1430 r.), Raphael Holinshed „Kroniki” (1577 r.), Thomas D’Urfey „Pigułki na oczyszczenie melancholii” (1668 r.), Daniel Defoe „In a word” (1723 r.), Goethe w ,,Lata nauki Wilhelma Meistra” (1796 r.) czy Nietzsche w „Tako rzecze Zaratustra” (1883 r.).
Kolejna historia, o której tu nie będę pisał, jest taka, że linoskoczków można określić jako współzałożycieli współczesnego cyrku. Cyrku, jaki dzisiaj znamy.
Taśma do chodzenia i narodziny slacklinera
Za górami za lasami… Za nie byle jakimi górami, bo Sierra Nevada w Parku Narodowym Yosemite narodził się slackliniing. Pierwszy slacklinerami byli tamtejsi wspinacze. Tam została zawieszona premierowa taśma do chodzenia, czyli po raz pierwszy, oficjalnie nie lina (nieoficjalnie nie miałbym takiej pewności). Pierwszą taśmę powiesili we wczesnych latach 80-tych zeszłego wieku Adam Grosowsky i Jeff Ellington.
Adam zobaczył w Yosemite koleżkę chodzącego po luźnym łańcuchu i zafascynował się tym rodzajem balansu. Przejechał w inne miejsce, w którym niestety nie było łańcucha. Próbował więc chodzić po linie wspinaczkowej, ale z miernym skutkiem. I wtedy wpadła mu w ręce taśma. Krzyknął: „Eureka!!!” i skontaktował się z Jeffem. Była to rurowa taśma wspinaczkowa. Płaska, elastyczna, lekka, tzw. rurówka, która dalej jest i w slackline i we wspinaczce wykorzystywana. Następnie chłopaki opracowali wspólnie pierwszy system do napinania taśmy zwany dziś systemem Primitivo lub systemem Elingtona. I taka jest prawdziwa historia powstania taśmy do chodzenia, czyli slackline w skrócie.
Fantastyczne poglądy na historię slackline
I tu pojawiają się czasem fantastyczne poglądy, wśród niektórych slacklinowych mediów, że slackline pojawił się samoistnie i ma odrębną od liny do chodzenia historię. Mówią, że proces stworzenia przebiegał w ten sposób, że już w latach 60-tych, wspinacze w Yosemite gibali się, czy tam chodzili po luźnych łańcuchach i linach na parkingu… I oni się tak bezwiednie gibali, odcięci od świata na bezludnej wyspie. Nikt z nich na oczy linoskoczka nawet w gazecie czy w TV nie widział. Chyba tak z tego wynika? I po 20 latach łańcuchowego gibania wygibali niezawiśle slackline. Dobra amerykańska historia. Dobrze odcinająca slacklinerów od ich wspaniałego linoskoczkowego dziedzictwa. To trochę tak, jakby z teorii ewolucji Darwina usunąć nagle małpę. Nie sądzisz?
Tu na szczęście pojawia się Dean Potter, człowiek, który wywarł niesamowity wpływ na rozwój slackline. Autor wielu highlinowych i wspinaczkowych rekordów mówi w jednym z wywiadów tak: „Dorastając, zawsze widziałem artystów chodzących na linach, w magazynach i w telewizji… i to mi zawsze siedziało w głowie…”
Popularyzacja slackline
A wracając do historii slackline, to dalej już poszło szybciutko. A przynajmniej tu będzie sprintem. W 1983 roku Scott Balcom i Chris Carpenter montują pierwszy highline na Lost Arrow Spire i przechodzą go z powodzeniem. W zasadzie to był drugi montaż taśmy w tym miejscu, ale pierwszy Grosowskyego i Ellingtona nie zaowocował przejściem taśmy.
W latach 90-tych slackline zaczyna się rozprzestrzeniać i gdzieś na przełomie wieków dociera do Europy. Zaczynają powoli wyodrębniać się poszczególne slacklinowe dyscypliny. W międzyczasie wspomniany wyżej Dean Potter bije kolejne rekordy przejścia highline free solo (bez zabezpieczenia). Potem robi pierwszy skok BASE z highline. Slackline powoli wkracza do mediów. Od 2007 zaczynają powstawać pierwsze firmy produkujące taśmy do chodzenia. Szczególnie zestawy slackline z napinaczem zyskują ogromną popularność. Teraz każdy może mieć swój slackline w ogrodzie i zamówić go przez internet. Nowa era!
W tym samym czasie Andy Lewis mocno rozwija trickline, by w 2012 r. podczas przerwy w Super Bowl, wystąpić u boku Madonny. Tak slackline z mało znanego hobby trafia do czołówki mediów. Jesienią 2011 roku pierwszy szkoleniowy tutorial nagrywa na YouTube Samuel Volery. Nagrywa je zresztą z powodzeniem do dziś. Cały czas trwa rozwój technologii taśm, sposobu ich montażu i napinania. Pobijane zostają kolejne rekordy w długości przejścia longline i highline. W 2014 odbywają się pierwsze zawody w speedline w Bydgoszczy, a w okolicach 2016 roku zaczyna raczkować highline freestyle. W 2022 roku zostają rozegrane pierwsze mistrzostwa świata w slackline (Laax, Szwajcaria), właśnie w tych dwóch ostatnich dyscyplinach…
Chodzenie po linie i chodzenie po taśmie – podobieństwa i różnice
Przygotuj się psychicznie na to, że różnic tu za bardzo nie uświadczysz. Głównie są one widoczne w sposobie montażu i w przekroju jednej i drugiej. Na tym w zasadzie koniec. Natomiast podobieństw liny i taśmy jest zdecydowanie więcej i na tym się skupimy. Na koniec pokażę Ci, że prawie wszystko, co robimy na slackline, to już było, a pewnych rzeczy nawet nie próbowaliśmy. Z kolei niektóre rekordy, w tym w długości przejścia linii, są chwilowo poza naszym zasięgiem (choć już majaczą na horyzoncie).
Taśma vs lina – po czym się chodzi
Oczywistym jest i Ameryki tu nie odkrywamy, twierdząc, że lina okrągła a taśma płaska jest. Każdy to wie lub zobaczyć potrafi. Do taśmy przylega stopa większą powierzchnią niż do liny… Niby tak, ale jakie to ma dla balansu znaczenie? No właśnie, żadne. Liny za to potrafią być od slackline sporo grubsze, jak i cieńsze. Bo pamiętajmy, że lina do chodzenia to pojęcie ogólne, o czym wspominałem we wstępie. Do worka z liną wpadł już dawno linoskoczek wykonujący ewolucje na drucie. A taki drut potrafi być zdecydowanie od taśmy węższy.
Liny zatem, na przestrzeni dziejów miewały różną średnicę, różne napięcie (mocno napięte i luźne) i wysokość (nisko nad ziemią i wysoko w przestrzeni), różny materiał wykonania oraz funkcjonowały z odciągami lub bez. Są więc liny naturalne, które istniały od zarania linowych dziejów, są stalowe lub ze stalowym rdzeniem i jeszcze zupełnie inne. Wraz z rozwojem technologii, pojawiły się np. liny z dyneemy. Jakieś skojarzenia? Czy to nie na superwąskich (19 mm) taśmach z deneemy pobijane są ostatnio rekordy długości przejścia highline? A czy longline lub trickline nie jest mocno napięty, a rodeoline luźny?
Stabilizacja liny i taśmy
I prócz gadżetów, trzymanych w dłoni linoskoczków (o których później), które w slackline nie są stosowane, kolejną podstawową różnicą jawią się odciągi. Często używane przy chodzeniu po linie, a w slackline niewystępujące w ogóle. Chodzi o to, żeby lina nie ruszała się na boki. Odciągi zazwyczaj są co kilka, kilkanaście metrów i stabilizują linę główną, odciągając ją do ziemi lub do boków. Inaczej sprawa wygląda, kiedy nie ma możliwości zamocowania takich odciągów. Wtedy mogą one np. z liny zwisać i w ten sposób niwelować boczne liny drgania. A czy slacklinerzy (highlinerzy) nie krzyknęli kilka lat temu: „Eureka!” (to powinien być nasz slacklinowy zakrzyk) i nie poluzowali sobie backupów, robiąc dokładnie to samo?
Swoją drogą, gdyby slacklinerzy nie wierzyli w brednie powstania ich dyscypliny w latach 60-tych na parkingowych łańcuchach w Yosemite, tylko chłonęli swój linoskoczkowy rodowód…
… to może nie zajęłoby im przeszło 30 lat ogarnięcie „loopów” (tzw. firanek, widocznych pod liną na zdjęciu), które Rzymianie jakiś czas temu wymyślili dla stabilizacji liny przy chodzeniu na wysokości.
Chodzenie po linie o którym nie słyszałeś
I kończąc temat taśmiasto-linowych animozji sprzętowych, to mam tu absolutny hit! A w zasadzie dwa hity. O pierwszym pisał w 1947 r. Henri Thetard w „La merveilleuse histoire du cirque”. Wyobraź sobie, że był linoskoczek wspominany jako Kankana Bombayo. Hindus jeden o ksywie „Skaczący Diabeł”. Chłopina popisywał się na linie z gumy. Kręcił podwójne salta do tyłu i do przodu, lądując na „linie” okrakiem. Często salta do tyłu okraszał piruetami. Cholera wie jaki przekrój miała ta guma: okrągły, płaski, kwadratowy… ale czy nie staje Ci tu przed oczami obraz protoplasty tricklinera?
A slackboard kojarzysz? Taka deskorolka na highline, którą jeździ Tomáš Valenta. Na pewno wydaje Ci się, że wymyślono go parę lat temu w Czechach. Otóż nie. Pierwszy taki board powstał w XVII wieczne Anglii. Lina rozwieszana była ukośnie, pomiędzy palikami wbitymi w ziemię a wieżą kościoła. Niecałe 40 m długości piszą. Board stanowiła deska z wyżłobionym pośrodku rowkiem. Linoskoczek wchodził najpierw po tej linie, z deską na wieżę. Na górze kładł się na niej na brzuchu, głową w dół. Miał tam ziomka do pomocy, który go przytrzymywał, dopóki nie znalazł na tej desce balansu i stabilizacji. Następnie, free solo, naparzał na dół. Za lądowisko służyły mu łóżka wypełnione pierzem. Słabo?
taśma vs Lina – techniki chodzenia i balansu
I tu wspomniane wyżej gadżety linoskoczków, które stanowią różnicę w stosunku do slacklinerów. Dwa podstawowe to różnej długości tyczka, czy też drążek oraz parasol. Tyczka pozwala przenieść punkt ciężkości w okolice uda. Przydaje to linoskoczkowi stabilizacji, bo nawet kiedy górna część ciała przechyli się na bok, zachowuje on równowagę. Parasol, domena linoskoczkiń, tworzy pod okapem poduszkę powietrzną, która niweluje utratę równowagi przy odchyleniach na boki.
Niby więc mamy te linoskoczkowe ułatwienia i różnice w stosunku do slacklinerów, ale nie końca. Nie do końca, bo druga połowa historycznych linoskoczków i linoskoczkiń potrafiła występować bez gadżetów. A balans na linie i balans na taśmie jest dokładnie taki sam. Technika przemieszczania się też jest identyczna. I wiem to z własnego doświadczenia, o czym za chwilę. Przyjrzyjmy się teraz sylwetkom linoskoczków chodzących po linie bez gadżetów.
Jakieś slacklinowe skojarzenia?
Powiesz, że no tak, podobne ruchy… ale oni w butach i kapciach wszyscy, a slacklinerzy głównie na bosaka. Spostrzegawczy jesteś, nic się przed Tobą nie ukryje. To ja Ci tylko przypomnę, że trickline od początku był w butach, podobnie jak highline freestyle, a rekordy długości ostatnio też wszyscy w kapciach biegają.
A z której nogi będzie rozpoczynał chodzenie po linie koleżka na 3 obrazku ryciny z XVI w.? Dlaczego z prawej? Widzisz to?
Własne doświadczenia w chodzeniu po linie
A teraz obiecane własne doświadczenie. Otóż kilka lat temu na meetingach Slackline Warszawa, miałem przyjemność chodzić po linie konopnej rozwieszonej pomiędzy drzewami.
Sprawcą tej nie lada atrakcji był Krzysztof „Koszmar” Kaczmarek, który notabene na tej właśnie linie przeszedł również highline w Bułgarii.
Potwierdzić mogę zatem, że sam balans na linie niczym się od slacklinowego utrzymywania równowagi nie różni. Podstawowa różnica jest taka, że linia pod stopą potrafi się skręcać i spod rzeczonej stopy uciekać. Poza tym lina konopna posiada, najprawdopodobniej od wcześniejszego poskręcania jej w torbie, twarde punktowe wypustki, które sprawiają ból przy chodzeniu na bosaka.
Z pseudociekawostek życiowych, to trawersując jednego razu oną linę i będąc gdzieś w połowie drogi, wykręciła mi się spod stopy i strzeliła do wewnątrz… Niezapomniane przeżycie. Lekka trauma. Do dziś do liny respekt.
Chodzenie po linie – postacie, osobliwości i rekordy
Na linie generalnie było już wszystko, co w slackline 'wymyślamy’. Było nawet zdecydowanie więcej, prócz może highline freestyle.
Zacznijmy może od rekordu długości przejścia po linie. Rekord ten nie został pobity od bagatela pół wieku. 13 lipca 1969 roku, Henri Rechatin przeszedł po linie 3 465 m, ponad wąwozem Clermont-Ferrand we Francji. Tak zapisał się w Księdze Rekordów Guinnessa… choć szedł długo, bo 3 godziny 20 minut, w dodatku z zabezpieczeniem, ehh… Co ciekawe, jak wpiszemy w wyszukiwarkę (Google): „tight rope walking world record”, to wyskoczy nam Nathan Paulin ze swoim tegorocznym rekordem 2 200 m, który i tak już jest nieaktualny. Dla przypomnienia rekord slacklinowy mamy teraz 2710 m, czyli powoli się do Henriego zbliżamy. Poza tym Henri miał jeszcze wiele innych, linowych osiągnięć, m.in. jeździł po linie na motorze, samochodem, wchodził linami kolejek górskich oraz przeżył na linie pół roku. W tym ostatnim pobił go Jorge Ojeda-Guzman z Ekwadoru w 1993 roku. Rekord Guinnessa w notorycznym życiu na linie wynosi od tamtego czasu 205 dni.
Przechodzenie po linie nad wodospadem Niagara
Linoskoczkowie zawsze kochali wodospad Niagara. Przechodzili nad nim wielokrotnie. Pierwszy był w 1859 r. Great Blondin. Znudzony, zaczął tam chodzić z zawiązanymi oczami, smażąc na środku omleta, na szczudłach, na rowerze, z menadżerem na plecach albo z pralką, zatrzymując się na środku i piorąc kilka chusteczek. Pierwszą linoskoczkinią nad wodospadem była Maria Spelterini. Potrafiła pokonać tę trasę, skuta kajdankami w kostkach i nadgarstkach, z papierową torbą na głowie. Ewentualnie, wkładała stopy w kosze po brzoskwiniach i w takich laczkach tam spacerowała.
To już znowu streszczę resztę i wymienię z grubsza, o czym jeszcze nie wspominałem. Linoskoczkowie na przestrzeni czasów wykonywali większość codziennych i odświętnych czynności na linie. Brali śluby i robili wesela. Grali sztuki, tańczyli, śpiewali, żonglowali i na instrumentach grali. Swego czasu była bardzo popularna sztuka wykonywana na linie: „Pijak”. Tę bym sam chętnie zobaczył. Chodzili w zbrojach, w drewnianych butach i w szpilkach. Przeskakiwali przez siebie i robili ludzkie piramidy. Chodzili po płonącej linie i chodzili pomiędzy lecącymi balonami… Razu pewnego Napoleon zrobił bibkę. W trakcie tej imprezy wysłał na linę, het het pod samo niebo, swoją ulubioną linoskoczkinię – Madame Saqui. Chyba był trochę wcięty, bo nie ogarnął, że Saqui jest właśnie na środku liny, kiedy zarządził pokaz fajerwerków. Saqui była twardą i odważną laską, pokazy robiła bez zabezpieczeń. Pomimo oparzeń ukończyła występ i zrugała cesarza. Bonaparte podobno kajał się i bardzo współczuł… No cały on!
Slackline – przyszłość chodzenia po linie
Można mieć slacklinowi za złe, że z elitarnej dyscypliny uczynił dostępną dla każdego kmiotka masówkę. Można mieć za złe, że choć popularność taśmy cały czas wzrasta, to jest dopiero na etapie rozpędzającej się w dół lawiny. Czyli jeszcze wzrośnie i bardziej się rozleje. Jednak właśnie ta popularyzacja i ogólna dostępność zrodziła już i rodzić będzie nowe dla neolinoskoczków możliwości.
Przeszłość chodzenia po linie
Wróćmy na chwilę do historii, do starożytnej Grecji i Rzymu. Tam, pomimo iż linoskoczkowie byli wielbieni, to ich „praca” nie była uważana za wystarczająco „sportową”, aby wziąć udział w igrzyskach olimpijskich. Chcąc więc czy nie chcąc, nie było chodzenie po linie domeną sportowców, tylko raczej błaznów i różnego rodzaju magików. W Grecji utworzono dla nich nawet specjalną nagrodę „Thaumatron”, przyznawaną „każdemu, kto pokaże ludziom coś niesamowitego i niezwykłego”. Niby super, ale to jednak nie to samo co dopuszczenie do rywalizacji sportowej.
Przyszłość chodzenia po linie
Dopiero więc po kilku tysiącach lat, dzięki rozpowszechnieniu chodzenia po linie w postaci taśmy, zaczęły powstawać slacklinowe struktury światowe (ISA – International Slackline Association) i krajowe (np. Niemcy, Francja, Szwajcaria). Slackline wszedł do niektórych szkół na lekcje WF i zajęcia pozalekcyjne (ostatnio slacklinowym programem zostało objętych 150 szkół w Estonii). Postały pierwsze kluby wyczynowych slacklinerów. Tak chyba można określić to, co od jakieś czasu, zaczęli robić producenci taśm, gromadząc przy sobie i sponsorując wyróżniających się highlinerów. Efektem tych wszystkich działań były pierwsze mistrzostwa świata w tym roku, rozegrane w dwóch slacklinowych dyscyplinach. Efektem tego, (pisałem o tym dokładnie rok temu, nie wiedząc, że pierwsze mistrzostwa odbędą się tak szybko) może być w przyszłości uczestnictwo linoskoczków na igrzyskach olimpijskich. I nie mam tu na myśli siedzenia na trybunach ani pokazu dla gawiedzi, w przerwie zawodów.
Trzymajmy więc kciuki za przyszłych linoskoczków olimpijczyków i za dalszy rozwój tej pięknej dyscypliny. Pamiętajmy o naszym starożytnym rodowodzie i wspaniałej spuściźnie. Może właśnie dzięki slackline uda się linie odzyskać dawny, utracony blask, a nawet lśnić mocniej niż kiedykolwiek… Przy okazji, idąc tym tropem i patrząc na przyszłość naszego podwórka, to może jakiś Polski Związek Slackline byśmy kiedyś zorganizowali, albo na początek, chociaż stowarzyszenie?
Do komentowania zapraszam pod post na FB.
Linoskoczek/slackliner: /Mi$
Post scriptum
Na koniec muszę się do czegoś przyznać. Do niedawna w pierwszym szeregu z coponiektórymi stałem i kategorycznie slackline od chodzenia po linie rozróżniałem. Tak mi ktoś kiedyś powiedział, tak się w tym przekonaniu z przyjemnością utwierdzałem. Że my jesteśmy tacy nowi, bystrzy, indywidualni i wyjątkowi. Że my to początek historii. Pamiętasz artykuł o highlinie w Tatrach, na Mnichu? Tam poświęciłem temu rozróżnieniu jeden akapit. Tu miała być cała treść właśnie w tym kierunku. Cóż, głupota naprawdę nie boli, ale podobno tylko krowa nie zmienia zdania. W tym wypadku, gdyby krowa doczytała, to pewno też by zdanie zmieniła. Tak więc i ja, bogatszy w wiedzę, dalej uważam, że jesteśmy indywidualni i wyjątkowi. Może nie nowi, ale za to z bogatą tradycją i świetlaną przyszłością. Z tym poczuciem nawet mi lepiej, czego i Tobie życzę.